To historia, która początkowo wywoływała sensację, a dziś uchodzi za jedną z najbardziej romantycznych w polskim show-biznesie. Beata Ścibakówna i Jan Englert, mimo 25 lat różnicy wieku, od blisko trzech dekad tworzą udane małżeństwo, choć nikt nie dawał im szans.

Poznali się w Akademii Teatralnej - on jako rektor, ona jako studentka. Przez lata łączyła ich relacja mistrza i uczennicy, ale dopiero wspólny wyjazd do Australii zmienił wszystko. Englert wspominał po latach, że to właśnie nad oceanem wydarzył się moment przełomowy: skok przez fale, chwila grozy i... spojrzenie, które odmieniło ich życie.

- Beata zaimponowała mi spokojem. Wtedy spojrzałem na nią inaczej

- wyznał w "Vivie!".

Choć otoczenie wątpiło, że ich związek przetrwa, oni postawili na uczucie. Ścibakówna mówiła bez ogródek:

- Poszłam za nim jak w dym. Zachłysnęłam się tym, że wielki Englert wybrał dziewczynę z prowincji.

W 1995 roku stanęli na ślubnym kobiercu, a pięć lat później zostali rodzicami Heleny, która poszła w ich ślady i również wybrała aktorstwo. Beata nie zmieniła nazwiska - od początku chciała budować własną drogę.

Dziś oboje podkreślają, że sekret ich szczęścia tkwi w kompromisie, wzajemnym szacunku i poczuciu humoru.

- Motyle w brzuchu zmieniły się w przyjaźń, ale nadal chodzimy za rękę

- mówi Ścibakówna. Englert dodaje z ironią:

- Przez lata podziobały nas szpaki, ale dopóki jesteśmy jadalni, jest dobrze.

Ich historia to dowód, że miłość nie zna granic wieku ani uprzedzeń - wystarczy jeden moment, by zmienić wszystko.