Joanna Kołaczkowska, ikona polskiego kabaretu, odeszła po walce z rakiem, pozostawiając ogromną pustkę w świecie sztuki. Jej śmierć wciąż budzi emocje, zwłaszcza że miała przed sobą ambitne plany. Dwa tygodnie po jej odejściu ujawniono, co miało być jej kolejnym, niezwykłym wyzwaniem.

Pożegnanie i niedokończone marzenia

17 lipca Polskę obiegła tragiczna wiadomość o śmierci Joanny Kołaczkowskiej. Uwielbiana gwiazda Kabaretu Hrabi zmarła w wieku 59 lat, choć jeszcze niedawno fani wierzyli w jej powrót do zdrowia. 11 dni później odbył się pogrzeb artystki - msza w kościele Karola Boromeusza na Powązkach, a następnie świecka ceremonia na Cmentarzu Wojskowym. Co symboliczne, urna z prochami Joanny spoczęła w kwaterze, gdzie pochowany jest mistrz satyry - Stanisław Tym.

Planowała debiut w Operze Narodowej

Dopiero teraz wyszło na jaw, że Kołaczkowska przygotowywała się do zupełnie nowej roli. Małgorzata Walewska ujawniła, że artystka miała zagrać doktora w operze "Duch wojewody" w Operze Narodowej.

- Wszystko było dogadane. Joasia miała grać doktora. Umawiałyśmy się na próby dialogów, ale potem przyszła choroba. Najpierw nie mogła przyjść na spotkanie, potem na produkcję. Myślałam, że wróci, ale sytuacja poszła w złą stronę

- wspominała poruszona Walewska w rozmowie z Światem Gwiazd.

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że Joasia nie żyje. To straszne

- dodała śpiewaczka.

Śmierć Joanny Kołaczkowskiej przekreśliła plany, które miały pokazać jej talent w zupełnie nowym świetle.