Choć od śmierci Joanny Kołaczkowskiej minęło już półtora miesiąca, jej przyjaciele z kabaretowej sceny wciąż nie potrafią pogodzić się ze stratą. W podcaście "Mówi się" Szymona Majewskiego, który do niedawna współprowadziła sama artystka, wspomnieniami o niej podzielili się Agnieszka Litwin i Artur Andrus.

Litwin poznała Kołaczkowską w latach 90. podczas studiów w Zielonej Górze, gdy ta była już liderką legendarnego kabaretu Potem.

- Oni wtedy byli gwiazdami, ja patrzyłam na nich z podziwem z okna akademika. Asia szybko stała mi się bliska, bardzo szybko poczułyśmy więź. Po roku jeździłyśmy razem na wakacje

- wspominała wzruszona.

Z kolei Artur Andrus nie ukrywał, że ich pierwsze spotkanie zapadło mu w pamięć na zawsze. Było to w 1993 roku podczas Lidzbarskich Wieczorów Humoru i Satyry.

- Joanna występowała wtedy jeszcze jako Joanna Chuda. Chciałem być dowcipny i przywitałem ją słowami: "chuda, ale tylko z nazwiska". Odpowiedziała spokojnie, że tak, tylko z nazwiska. Dopiero później zdałem sobie sprawę, jak "pięknie" zacząłem tę znajomość

- opowiadał z rozbawieniem.

Andrus przyznał też, że Kołaczkowska była wyjątkowo wyrozumiała.

- Raz opowiedziałem żenującą historię, która wcale nie była śmieszna. Nikt się nie śmiał, tylko Asia - z litości. Wiedziała, że będzie mi przykro, jeśli zapadnie cisza. To była cała ona - dobra, wrażliwa i pełna serca

- wspominał.

Dziś, gdy przyjaciele i fani wspominają Joannę Kołaczkowską, w ich opowieściach powraca nie tylko jej ogromny talent sceniczny, ale też ciepło i empatia, które dawała ludziom wokół. To właśnie dzięki temu na zawsze pozostanie w pamięci jako artystka, która rozśmieszała, ale i potrafiła dodać otuchy w najtrudniejszych chwilach.