Dziś jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów, ale droga do sławy wcale nie była prosta. Andrzej Chyra, który 27 sierpnia obchodzi 61. urodziny, długo czekał na swoją wielką szansę. Po ukończeniu PWST w Warszawie grywał epizody - pojawił się m.in. w "Dekalogu IV" czy "Zawróconym". Zajmował się też reżyserią, ale bez większego rozgłosu. Przełom przyszedł dopiero w 1999 r., gdy zagrał demonicznego Gerarda w głośnym "Długu" Krzysztofa Krauzego. Rola przyniosła mu Orła i nagrodę w Gdyni, a widzowie poznali jedno z najsłynniejszych czarnych charakterów w historii polskiego kina.

Od tego momentu kariera Chyry nabrała rozpędu. Związał się z warszawskim Teatrem Rozmaitości, a później Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie stworzył wybitne kreacje w "Bachantkach" czy "(A)pollonii". Równocześnie rozwijał filmową karierę - pamiętne role w "Komorniku" czy "W imię..." przyniosły mu kolejne nagrody. Widzowie mogli go oglądać także w telewizji, choć sam przyznaje, że najmocniej kojarzy się z kinem.

Warlikowski otworzył mu drzwi do świata - Chyra zagrał m.in. we francuskim "Tramwaju zwanym pożądaniem", a później w europejskich produkcjach, jak litewski "Szron" czy bośniacka "Catalina".

Równie głośne było jego życie prywatne - burzliwy związek z Magdaleną Cielecką, a później relacja z Pauliną Jaroszewicz, z którą ma syna Tadeusza. Ojcostwo, jak sam mówi, "ustawiło mu życie na nowo".

Dziś Chyra to nie tylko aktor, ale też aktywista. Choć, jak żartuje, czasem bardziej kojarzy się z polityką niż z teatrem. A jednak - od statysty do legendy - jego droga pokazuje, że na prawdziwy sukces warto czekać.